Recenzja: YiZhan Tarantula X6

Recenzja: YiZhan Tarantula X6

YiZhan już pewien czas temu wypuściło quadrocopter Tarantula X6. Pierwsze, czym zwracał uwagę to pokaźne rozmiary i oryginalny wygląd. Wyposażenie koptera w duże, szczotkowe silniki oraz 8-calowe śmigła pozwoliło zapewnić modelowi duży ciąg i możliwość podniesienia nawet relatywnie ciężkiej kamery. Obecna cena modelu oscylująca w granicach 250 zł czyni go dobrym, budżetowym rozwiązaniem do nagrywania okolicy z lotu ptaka. Czy warto się nią zainteresować? Zapraszam do recenzji!

W pudełku

Pudełko od Tarantuli jest bardzo atrakcyjne wizualnie oraz ma dwie różne grafiki po obu stronach. Niezależnie od tego, że kupiłem zestaw pozbawiony kamery, wciąż informacja o niej znalazła się na pudełku. Pozostałe napisy na pudełku zdają się zaś mówić - w środku znajdziesz to co zwykle, ponieważ ani 2.4 GHz, ani 6-osiowa stabilizacja nie są niczym nowym i wyjątkowym, nie mówiąc już o 4 kanałach sterowania, co w kopterach jest normą.

Ważniejsze jest jednak to, że karton jest mniejszy, niż się pierwotnie spodziewałem. Tarantula X6 należy do dużych quadrocopterów, bo jej rozstaw ramion wynosi 340mm, czyli jest nawet większa niż kopter na ramie DJI F330.

Okazuje się, że w kartonie znajdziemy Tarantulę w części złożoną, a w każdym razie z założonymi śmigłami. Uważam, że to niezłe osiągnięcie pamiętając, jak trzeba było składać MJX X600. Wcale natomiast nie oznacza to, że X6 jest gotowa do lotu. Opisuję to w następnym rozdziale.

W kartonie oprócz koptera znajduje się aparatura, która w przeciwieństwie do modelu jest po prostu niewielka. Jest to ciekawy kontrast, ponieważ urządzenie jest naprawdę mniejsze niż to, co dostajemy ze sporo drobniejszymi kopterami - choćby Symą X5C.

Oprócz tego wewnątrz wypraski (także od spodu) znajdziemy całkiem pokaźny zestaw akcesoriów i elementów. W komplecie są osłony śmigieł, osłonki na diody, podwozie, 2 woreczki ze śrubkami (oznaczone 1 i 3 - o tym dalej), śrubokręt, ładowarkę oraz komplet śmigieł.

Jeśli chodzi o ładowarkę, to jest ona podłączana do gniazdka, natomiast w moim przypadku była to końcówka amerykańska, a w pudełku znalazłem przejściówkę europejską dołączoną przez Banggood. Na drugim końcu znajdziemy złącze balansera, które wykorzystujemy do ładowania. Jest to oczywiście dobry pomysł, ponieważ ładowarka powinna zadbać o to, żeby oba ogniwa miały to samo napięcie końcowe. Jeśli rozładujemy baterię do momentu migotania diod na kopterze, to przywrócenie jej pełnego ładunku zajmie około 2 godzin. Z naszego punktu widzenia jest to długo, ale z kolei zdrowo dla baterii. Co prawda producent mógł się pokusić o prąd ładowania rzędu 1C, a nie 0.5C, co nie powinno negatywnie wpływać na żywotność, no ale jest, jak jest. Polecam kupić dodatkowe ogniwa do Tarantuli, bo jeśli chcecie się nią nieco dłużej bawić to tak długie ładowanie może zniweczyć Wasze plany.

Skoro wspomniałem o złączu balansera to nie ma wątpliwości, że bateria składa się z więcej niż jednego ogniwa. Jest ona typu 2S o napięciu znamionowym 7.4V i pojemności 1200 mAh. Model był w stanie na niej latać przez 10 minut, kiedy to zaczęły migać diody sygnalizując słabą baterię. Przez kolejnych 20 sekund spokojnie zdążyłem zrobić jeszcze parę manewrów i posadzić Tarantulę bezpiecznie na ziemi. Ani przez moment nie poczułem, że brak jej mocy, lub spadła manewrowość. Duży plus zarówno za czas lotu, jak i możliwość sprowadzenia modelu z powrotem, kiedy słabnie mu bateria.

Montaż

Ten dział pojawia się rzadko, ale w tym przypadku warto omówić parę szczegółów dotyczących składania Tarantuli. Zacznijmy od podwozia, które musimy przykręcić na 4 śrubki, które znajdziemy w woreczku z numerem 3.
Zwróćmy przy tym uwagę, że jest ono asymetryczne i jedna z nóżek ma wycięcie na gniazdo kamery, więc załóżcie ją dobrze za pierwszym razem, żebyście nie musieli jej odkręcać tak jak ja.

Następnie musimy się zabrać za osłonki na diody. Przez chwilę myślałem, że możemy wybrać sobie kolor oświetlenia, ale okazuje się, że diody mają już swoje barwy. Z przodu czerwoną, z tyłu niebieską.

Plastikowego "kapturka" nie możemy jednak założyć samego - musimy zamocować go razem z dołączoną do zestawu osłoną na śmigła. W tym celu wkładamy jedną część w drugą, tak, aby otwory w obu elementach były idealnie spasowane.

Całość przykładamy od spodu ramienia (najlepiej quadrocopter położyć do góry nogami) i przykręcamy dwiema śrubkami. Te ostatnie znajdziemy w woreczku numer 1.

Osłony śmigieł oprócz tego, że zamocowane od spodu, muszą także być przykręcone z wierzchu. W tym celu dwie rozpórki, które usztywniają osłonę również mocujemy przy pomocy dwóch śrubek. Wkręcamy je w krawędź ramienia quadrocoptera.

Warto też w tym momencie zwrócić uwagę na niską jakość wykonania samych osłon, ponieważ tam, gdzie są otwory, znajduje się sporo nadmiarowego, poszarpanego materiału, który po wyciągnięciu z formy nie został usunięty. Widać tutaj wyraźnie cięcie po kosztach.

Po tych operacjach Tarantula X6 jest złożona i gotowa do lotu. Trzeba tylko naładować baterię.

Budowa

Tarantula X6 jest chyba największym quadrocopterem z segmentu zabawek, który dotychczas testowałem. Jego wygląd jest dość interesujący, z dość ostrymi kształtami kadłuba i nietypowym oświetleniem. Design jest oryginalny i można śmiało powiedzieć, że ma "pazur".

Quadrocopter występuje w dwóch wariantach kolorystycznych - niebieskim i czarnym, z czego dotyczy to tylko i wyłącznie wstawek na kadłubie, który w dużej mierze jest biały. Elementy wyglądają na pomalowane proszkowo i choć widać niewielkie braki precyzji położenia koloru, to model wygląda bardzo dobrze. Oko cieszy również to, że błyszczy ona podobnie do farb brokatowych. Wizualnie Tarantula X6 naprawdę nie ma czego się wstydzić.

Model napędzają duże silniki szczotkowe, które mają sporą moc, ale wielokrotnie wskazywano na ich słabszą żywotność - więcej o tym w sekcji "Warto wiedzieć". Napęd umieszczony został tak jak zwykle na końcu ramienia, w pozycji odwróconej (skierowany wałem w dół). Dostęp do niego uzyskamy poprzez odkręcenie osłonki, która znajduje się na wierzchniej stronie ramienia.

Dalszą część napędu stanowi oczywiście przekładnia, która ma wyjątkowo duże, główne koło zębate. Mimo osłon pozostaje ono odkryte, więc należy uważać, aby nic się w nie nie wkręciło. Jeden z czytelników opisywał pewien czas temu również sytuację, w której zablokowane śmigło, a więc i przekładnia, doprowadziły do wypiłowania zębów małego koła, które jest przy silniku. Uczulam na ten element.

Śmigła są mocowane na plastikowej ośce połączonej z przekładnią. Jak widać na zdjęciu, obie części są połączone prostopadle wkręcaną śrubką.

Same śmigła mają średnicę 8 cali i są dość grube. Przy tych rozmiarach i takiej przekładni zaliczają się raczej do wolnoobrotowych, więc trudno jest je uszkodzić i połamać. Parę upadków nie zostawiło na nich najmniejszych śladów. Z kolei piasta z wierzchu chroniona jest gąbką, która zabezpiecza je przed uderzeniem z góry. Zważywszy na to, że są one najwyższym punktem modelu, takie rozwiązanie jest mocno uzasadnione.

Na dodatkowy opis zasługują osłony śmigieł, które są dość ciekawie rozwiązane. Producent szukał równowagi, między ich wagą, a możliwością zabezpieczenia quadrocoptera przed uszkodzeniami. Ten kompromis spowodował, że środkowa, łukowata belka jest sztywna w osi pionowej, ale skręca się na boki, natomiast boczne rozpórki są płaskie i sztywne w osi poziomej, ale uginają się swobodnie w pionie. Całość tej interesującej konstrukcji nieco się wygina, ale mocniej skręca - podobnie jak podwozie.

Całość działa hmmm... w zasadzie nieźle. Śmigła są chronione z boku i od spodu, a fakt, że osłony są mocowane aż od spodu ramienia powoduje, że zabezpieczają model również w sytuacji, kiedy przewróci się przy lądowaniu. Jednocześnie nie zapewniają one ochrony, jeśli model upadnie "na plecy" - tutaj impet przejmą osłonki wykonane z pianki, które znajdują się na piaście każdego ze śmigieł. W przypadku kolizji bocznej, osłony po prostu się ugną i model spadnie. Z początku byłem do nich nastawiony raczej negatywnie, ale im dłużej się im przyglądam, tym bardziej stwierdzam, że producent podjął słuszną decyzję wybierając taki właśnie kształt. Model jest zbyt masywny, żeby osłony przyjęły cały impet upadku, więc są elastyczne i pracują pod różnymi kątami, ale jednocześnie zabezpieczają śmigła przed typowymi uszkodzeniami takimi jak przewrócenie przy lądowaniu, czy uderzenie boczne. Mimo więc, iż żadna z nich nie jest w moim modelu idealnie prosta - takie były fabrycznie, to uważam, że spełniają swoje zadanie i w tak dużym modelu był to wybór słuszny.

Bardzo rozsądnie rozwiązano również kwestię oświetlenia, które zastosowano w Tarantuli. Po pierwsze diody świecą od wewnątrz w przedniej części kadłuba. Dodatkowo, również na czerwono podświetlona jest górna część koptera. LEDy są naprawdę jasne i po zmroku widać je aż nadto wyraźnie.

Nie zapomniano również o diodach, które znajdują się w ramionach quadrocoptera. Dają one równie dużo światła, a całość równomiernie rozprasza się na kolorowych osłonkach. Te ostatnie są tylko trochę przysłonięte przez ramę montażową od osłon śmigieł, ale jak się okazuje zupełnie to nie przeszkadza. Model jest dobrze widoczny z każdego kąta - zarówno wtedy, gdy jest nad nami, jak i wtedy, gdy znajdzie się na wysokości oczu. Rewelacja!

Z ciekawością wybrałem się wyprowadzić Tarantulę na krótki spacer, żeby zobaczyć jak będzie się prezentować ok. godz. 21:00. Myślę, że nawet, jak spadnie nam w krzaki to dzięki takiej iluminacji bez problemu ją znajdziemy.

Warto też przyjrzeć się podwoziu quadrocoptera. Składa się ono z czterech nóg, które montujemy parami po 2 (lewe i prawe). Są one odrobinę elastyczne, ale dają solidne i stabilne oparcie quadrocopterowi. Mimo, iż przy nacisku nieco się rozjeżdżają to nie przeszkadza to spełniać im swojej funkcji. Są również na tyle szeroko rozstawione, że model nawet przy lądowaniu nieco pod kątem nie powinien się przewrócić. Nóżki są puste w środku, ale ich przekrój poprzeczny ma kształt litery `U`, co pozwala im się wyginać, ale daje sztywność w płaszczyźnie, w której jest na nie największy nacisk. Ogólnie oceniam je wysoko i podoba mi się, że w tak dużym modelu udało się zaprojektować stabilne podwozie do lądowania.
Aha, warto jeszcze wspomnieć, że nogi koptera są wysokie, więc jeśli podczepicie mu kamerę typu GoPro, to po jej zamocowaniu wciąż zostanie jeszcze prześwit.

Od spodu znajdziemy przede wszystkim klapkę baterii oraz mocowanie podwozia. W zagłębieniu jednej z par nóżek kryje się również gniazdo kamery. Mój model akurat nie miał takowej w zestawie (kupowałem go samodzielnie), wobec czego niewiele o niej mogę opowiedzieć. Nagrania z sieci (Youtube) pokazują, że śmigła wywołują mocny efekt Jello, mimo mocowania na gumach, które mają amortyzować kamerę. Jej deklarowana rozdzielczość 5 MP również zdaje się przesadzona patrząc na ostrość obrazu.

Producent zabezpieczył klapkę dodatkową śrubką, która ma zagwarantować, że bateria nie wypadnie nam w trakcie lotu. Nie miałbym nic przeciwko temu pomysłowi, gdyby nie fakt, że quadrocopter nie ma włącznika. Nie za bardzo więc rozumiem sens trzymania koptera włączonego przez co najmniej minutę, tylko po to, żeby włożyć klapkę, a następnie dodatkowo ją przykręcić. Zabrałem model na oblot bez mocowania wspomnianej śrubki i bateria mimo flipów i ostrych manewrów nie wypadła, więc polecam po prostu dać sobie spokój, chyba, że połamiecie mocowania samej klapki.

Baterię wkładamy po całkowitym wypięciu klapki. Przy montażu tą ostatnią wkładamy czterema wypustkami w odpowiednie wycięcia, a następnie przesuwamy wzdłuż kadłuba, aż się zablokuje. Klapka wchodzi na tyle ciasno, że nie ma raczej możliwości, żeby otworzyła się w trakcie lotu.
Wracając do baterii, najpierw musimy ją podłączyć do gniazda JST zamocowanego na przewodzie schowanym wewnątrz kadłuba. Następnie oba kable (mówimy też o przewodzie balansera na baterii) musimy wsunąć do środka - w przedniej części jest sporo miejsca.

Gdy przewody się schowają, możemy włożyć baterię w specjalnie dopasowany do niej koszyczek. Ma on dokładnie takie wymiary, jak ogniwo, więc nie ma raczej możliwości zastąpienia oryginalnej baterii czymś większym, chyba, że przyczepimy ją na zewnątrz pod kadłubem.

Na koniec wystarczy zamknąć klapkę i model będzie gotowy do lotu.

Budowa wewnętrzna

Rozkręcanie koptera YiZhan jest na tyle czasochłonne, że producent zdecydował się uprościć proces wymiany silników dając do nich bezpośredni dostęp bez konieczności rozkręcania kadłuba. Zacznijmy więc od tego, jak je wymienić.
Pierwszym krokiem jest odkręcenie plastikowej osłony, która znajduje się na wierzchu ramienia.

W ten sposób otrzymamy dostęp do dolnej części silnika i jego przewodów. Bardzo miłym gestem jest wyprowadzenie wtyczki, którą wystarczy rozpiąć, aby odłączyć jednostkę napędową.

Silnik jest dodatkowo trzymany przez dwie śrubki, które znajdują się od spodu ramienia - pod dużym kołem zębatym. Niestety w celu ich odkręcenia musimy wyjąć główny wał napędowy, ale nie jest to specjalny kłopot. Najpierw zdejmujemy śmigło poprzez odkręcenie bocznej śrubki, która je trzyma.

Po demontażu śmigła wał wraz z dużym kołem zębatym wystarczy po prostu wysunąć naciskając na niego od góry - może być nieco brudny od smaru ze względu na łożyska ślizgowe, które zostały nim pokryte.

Teraz w końcu możemy dostać się do obu śrubek trzymających silnik. Jedną z nich odkręcamy przez otwór w ramieniu, drugą widać bezpośrednio - znajdowała się pod dużym kołem zębatym.

Teraz wystarczy tylko wyciągnąć silnik przez wierzch ramienia. Polecam raczej go pociągnąć za korpus od strony przewodów, a nie pchać od strony koła zębatego, aby przypadkiem nie uszkodzić szczotek, naciskając na wał.

Jak widać silnik jest sporo większy, niż te, które spotykamy w innych modelach. Stąd też jego moc, ale i ograniczona żywotność. Bardzo natomiast cieszy fakt, że można wymieniać napęd Tarantuli przy użyciu wyłącznie dołączonego w zestawie śrubokręta. Nie ma potrzeby ani kupować lutownicy, ani szukać innych precyzyjnych narzędzi. Uwaga tylko na niewielkie śrubki, które łatwo zgubić!

Teraz ta zdecydowanie mniej przyjemna rzecz, czyli rozkręcanie kadłuba. Jeżeli dobrze pamiętam, czeka nas do odkręcenia 29 śrubek z czego 9 z nich trzyma główną jego część, a po 5 dodatkowych przypada na każde ramię. Oczywiście nie mówię już o tym, że musimy wpierw zdemontować osłony śmigieł, czyli ekstra 3 śrubki - również w tym przypadku przypadające na pojedyncze ramię.

Po wykonaniu bardzo wielu obrotów śrubokrętem uzyskujemy cały stos śrubek, które dobrze włożyć do woreczka albo przynajmniej na jakąś podkładkę, dzięki czemu ich nie pogubimy.

Po rozkręceniu obu części kadłuba można delikatnie zacząć zdejmować jego wierzch. Obie części połączone są ze sobą wyłącznie przewodami od silników, oraz szczytowej diody. Ta ostatnia jest podłączona do gniazda na kontrolerze lotu i możemy delikatnie ją odłączyć. Aby całkowicie rozdzielić obie części kadłuba należy jeszcze odczepić zasilanie poszczególnych silników w taki sam sposób, jak opisywałem to w procesie ich wymiany. Dostęp do złącz uzyskamy bez potrzeby odkręcania górnych osłon silników, wystarczy tylko lekko pociągnąć za kabel idący od kontrolera lotu. Delikatnie rozłączamy je przy każdym silniku. W tym momencie obie części kadłuba są już od siebie oddzielone. Spójrzmy na razie na górną.

Oprócz diody zakończonej złączem microJST w górnej części kadłuba zostają jeszcze przekładnie wraz z silnikami i śmigłami. Przynajmniej tyle dobrego, że nie musimy tych ostatnich zdejmować rozbierając quadrocopter. Każda przekładnia trzyma się na plastikowych wypustkach, więc składając model z powrotem nie róbmy nic na siłę i sprawdźmy, że cały element znajduje się we właściwym miejscu.

W dolnej części zostają diody, które podświetlają ramiona oraz kontroler lotu. Ten ostatni jest proporcjonalnie większy od tych, które znajdziemy w innych kopterach. Odbiornik stanowi osobną płytkę, która jest wlutowana w pionie. Przewody zarówno od LEDów, jak i silników są przylutowane bezpośrednio do kontrolera lotu. Gniazdo od złącza kamery jest z kolei połączone z płytką przewodem, który opiera się o 4-pinowe złącze microJST.

Przewody, które biegną wzdłuż ramienia są "uprorządkowane" przy pomocy malarskiej taśmy klejącej, która ani nie wygląda, ani się nie trzyma. Chodziło zapewne o to, żeby dwie pary cienkich kabelków nie weszły pod jedną ze śrubek podczas składania kadłuba, ale wygląda to dość żałośnie. Same LEDy również nie są niczym dodatkowo zabezpieczone. Nóżki po prostu zostały ucięte przy samym korpusie i przylutowano do nich 2 przewody. Niestety nie zostały one zabezpieczone nawet klejem na gorąco. Bez rewelacji.

Aparatura

Aparatura jest odwrotna, co do wielkości, w zestawieniu z Tarantulą. Jest nieco mniejsza, niż ta, którą dołącza np. Syma. Jeżeli pamiętacie jeszcze recenzję Raidera X6 to gabarytowo ich aparatury są porównywalne. Relatywnie niewielki rozmiar nie zmiejsza jednak pod żadnym względem jej funkcjonalności.
Kolorystycznie, aparatura dostosowana jest do quadrocoptera, więc jej obudowa jest biała, a ruchome elementy i przyciski - czarne.

Pośrodku aparatury znajdziemy sprytnie schowany, suwany włącznik. Przyciski do trymowania rozłożone zostały wokół manipulatorów w sposób zwykle spotykany, wobec czego dostęp do nich jest całkiem wygodny. Działają one też typowo - można je wychylić w dwa przeciwległe kierunki.

Jeśli chodzi o manipulatory to na szczęście producent zdecydował się na podłużne, takie jak w modelarskich aparaturach. Niestety są one zbyt gładko wykończone, więc nie mamy do końca pewnego oparcia dla palców. Ponadto jednak, manipulatory są niezłej długości, więc pozwalają na precyzyjną kontrolę nad modelem. Nieco dokuczać może martwa strefa (deadband), którą daje się wyczuć szczególnie w szybszych trybach lotu. Oznacza to, że przy delikatnym ruszeniu manipulatorem nie uzyskujemy reakcji koptera. Najbardziej dokuczało mi to przy lądowaniu, gdy chciałem posadzić model w ściśle określonym miejscu. Należy przy tym zauważyć, że Tarantula nie jest quadrocopterem do lotów wewnątrz, więc tak duża precyzja sterowania nie jest niezbędna. Gaz pracuje bardzo płynnie, centrowanie pozostałych osi jest dość mocne, ale w ogólności sterowanie oceniam jako wygodne.

W górnej części aparatury umieszczono dwa przyciski, które pełnią podobną funkcję, jak w wielu modelach. Lewy zmienia prędkość lotu (tzw. Rate), natomiast prawy odpowiada za przewroty (Flips). Ten manewr możemy tradycyjnie wykonać w jedną z czterech stron (lewo, prawo, przód, tył), zgodnie z kierunkiem, w którym pociągniemy prawy manipulator. Mam duże zastrzeżenia do rozmieszczenia górnych przycisków. Zamiast umieścić je w przedniej części, do której łatwo byłoby sięgnąć palcami wskazującymi, znajdują się one w narożnikach na szczycie. Jest to nieergonomiczne i wymaga sięgnięcia do nich kciukiem, albo niewygodnego wyginania palców wskazujących. W pierwszym przypadku musimy na chwilę zabrać palec z manipulatora, co nie powinno mieć miejsca w dobrze przemyślanej i wykonanej aparaturze.

Zmiana trybu lotu jest sygnalizowana przez aparaturę akustycznie, podobnie jak inne ustawienia, takie jak trymy, czy włączenie kamery. Dźwięk ma tylko jeden ton i różni się jedynie długością. Wycentrowanie któregoś z trymów to długi pisk, zmiana - krótki. Tempa lotu sygnalizowane są również krótkimi piknięciami w liczbie odpowiadającej trybowi (1 do 3). Należy dodać, że aparatura ma bardzo donośny dźwięk wbudowanego głośniczka.

W dolnej części aparatury znajduje się, podświetlany na niebiesko, wyświetlacz. Informuje nas on o bieżącym ustawieniu trymów dla wszystkich 4 kanałów, stanie baterii w aparaturze, jak również procentowym wychyleniu jednego z manipulatorów (pokazywany kanał o największym wychyleniu). Na ekranie znajdziemy też ikony pokazujące, czy mamy włączone oświetlenie quadrocoptera, tryb IOC (tak w Tarantuli X6 nazwano headless mode), oraz fakt robienia zdjęcia albo nagrywania wideo, jeśli mamy podczepioną kamerę. Powyższymi opcjami sterujemy z użyciem 4 przycisków wokół wyświetlacza. Po lewej możemy wyłączyć diody LED w quadrocopterze oraz aktywować Headless mode, natomiast z prawej zrobić zdjęcie oraz uruchomić nagrywanie.

Chciałem napisać, że miłym dodatkiem jest wyciągnięta na zewnątrz antena, którą możemy wyginać i obracać w zakresie 180 stopni. Niestety tylko druga część zdania jest prawdziwa. Spostrzegłem, że wewnątrz plastikowej anteny nic nie ma! Z ciekawości rozkręciłem nawet aparaturę (czego zwykle nie robię) i spojrzałem do środka. Antena znajduje się po prostu w górnej części i nawet nie wchodzi w giętki korpus. Myślę, że miał to być tani zabieg, żeby aparatura wyglądała bardziej profesjonalnie, ale to co zobaczyłem, jest groteskowe!

Cały plastikowy element można wyjąć, choć u góry zostanie nam wtedy pokaźny otwór. Z drugiej strony jeśli zdarzy nam się uszkodzić plastikową "antenę" - można się tym zupełnie nie przejmować!
Mimo tej antenowej "protezy" Tarantula bez problemu latała nawet w sporej odległości ode mnie. Podczas typowych testów "na polu", gdzie wypuszczam model możliwie daleko od Siebie (w granicach jego widoczności oczywiście) nie miałem ani razu problemu z utratą kontroli. Tutaj również duży plus!

Aparatura bardzo lubi baterie. Do działania potrzebuje aż 6 sztuk typu AA, czyli tradycyjnych "paluszków". To czyni ją cięższą, niż pozostałe, konkurencyjne urządzenia, ale wygląda na to, że robi użytek z nieco wyższego napięcia zasilającego (~ 9V), co przekłada się na zasięg sterowania.

Charakterystyka lotu

Tarantula wydaje się na tyle duża, że nie spodziewamy się po niej zbyt dużej dynamiki. Ostatecznie to model, który z łatwością dźwignie kamerę Full HD taką jak GoPro. Śmigła o dużej średnicy również nie służą do szybkiego latania. Tarantula jednak wychodzi naprzeciw tym stereotypom i mimo swoich rozmiarów jest zwrotna i szybka. Zacznijmy jednak od początku.
Pierwszy tryb lotu (najwolniejszy) jest oczywiście czysto treningowym. Mimo tego, Tarantula już wtedy jest w stanie się rozpędzić na tyle, żeby nowicjusze się nie nudzili. Zupełnie inaczej jest z yaw rate, czyli prędkością obrotu wokół osi pionowej. Jest on porażająco wolny. Naprawdę, wydaje mi się, że udało się w tym względzie przebić Symę, która to zawsze królowała w tej kategorii. Obrót jest zupełnie nieproporcjonalny do pozostałych kanałów.

Wraz z kolejnymi trybami Tarantula nabiera coraz więcej wigoru i w drugim idealnie nadaje się do latania z kamerą - jest w stanie walczyć z wiatrem, ale też nadmiernie się nie pochyla i nie będzie tak mocno "kołysać" nagranym obrazem. Z kolei włączenie trzeciej prędkości pokazuje sportowy charakter tego quadrocoptera. Jak na silniki szczotkowe i tego rozmiaru śmigła - jest naprawdę świetnie. Dobrze zgrane są też kanały Throttle i Pitch, czyli Gaz i Pochylenie. Przy maksymalnym wychyleniu obu, Tarantula w zasadzie na jednym poziomie leci z pełną prędkością przed Siebie. Przy jej rozmiarach taki lot naprawdę robi niezłe wrażenie.

Również wszelkiego rodzaju przewroty Tarantula wykonuje bez większych problemów. Przed flipem dodaje gazu, żeby skompensować późniejszą utratę wysokości. Sam manewr wykonuje szybko, jak na swoje gabaryty, choć widać, że w przypadku tego quadrocoptera jest to tylko dodatek, a nie podstawowa funkcja.

Jedynym mankamentem w trakcie lotu jest martwa strefa, która w Tarantuli daje się wyczuć szczególnie w trybie 100%, czyli najszybszym. Precyzyjne posadzenie modelu w miejscu, którym chcemy nie jest takie znowu proste, ponieważ w chwili, gdy manipulator załapie, wychylenie jest już nieco zbyt duże. Rozwiązaniem jest zmiana trybu lotu na wolniejszy, jeżeli zależy nam na większej precyzji. Ponadto jednak sterowanie Tarantulą jest bardzo przyjemne, a sam model lata płynnie.

Dochodzimy tutaj też do właściwie ustawionego kontrolera PID, który dobrze stabilizuje model, ale też nim nie szarpie, kiedy puścimy manipulator. Powrót do pozycji zawisu jest dość szybki, ale model nie daje się wprowadzić, nawet celowo w żadną oscylację. Kołysanie kopterem w różnych kierunkach nie wprowadza kontrolera w stan, w którym choć na chwilę traciłby stabilność. Zjawisko lekkiego "pływania" jest normalne w modelu o tych rozmiarach i w naturalny sposób nie reaguje on tak gwałtownie na sterowanie, jak jego mniejsze odpowiedniki. Mimo, że w powietrzu czuje się większą bezwładność (także ze względu na duże śmigła), model nadaje się do szybkich przelotów i da sporo frajdy także tym, którzy lubią szybkie manewry w powietrzu.

Headless mode w Tarantuli nazywa się IOC, czyli Intelligent Orientation Control. W moim odczuciu nie jest bardziej "intelligent", niż w pozostałych kopterach. Podczas typowego testu ciągłego obracania i latania w jednej linii, który trwał jakieś 2 minuty, udało mi się doprowadzić do zmiany pierwotnego kierunku o około 45 stopni. Zważywszy na dość wolny yaw rate, nie jest to rewelacyjny wynik (im więcej wykonanych obrotów, tym większy błąd headless mode), ale też oznacza, że jeśli ktoś koniecznie musi tego trybu używać, to jest szansa, że Headless w tym przypadku spełni swoją rolę.

Warto jeszcze na końcu wspomnieć o udźwigu. Otóż, jak pisałem wcześniej, Tarantula jest w stanie latać z doczepioną kamerą typu GoPro. W ramach testu przypiąłem jej Ekena H9, który ma identyczne gabaryty. Model nie tylko bez problemu podnosi się z ziemi, ale także ma spory zapas mocy na zwiększanie pułapu.

Podsumowanie

Tarantula X6 to bardzo udany quadrocopter. Ma spore rozmiary, które powodują, że dobrze widać ją na niebie, ma sporą moc, która gwarantuje jej dobry udźwig i możliwość walki z wiatrem. Trzy prędkości lotu umożliwiają wejście w temat osobom mniej obeznanym z lataniem, ale uważam, że nie jest to dobry model zupełnie na początek. Śmigła i osłony może wytrzymają naukę, ale zarówno zablokowanie silników, jak i potencjalna możliwość uszkodzenia przekładni (efekt widać tutaj) powodują, że nauka będzie okupiona kosztami. Dodatkowo kopter YiZhan jest dość ciężki i potencjalne szkody, które możemy spowodować są większe, niż w przypadku np. 2 razy lżejszej Symy.
Można oczywiście poczepiać się Tarantuli o martwą strefę podczas pracy manipulatorów, czy choćby zbyt wolne yaw rate, ale umówmy się, przy obecnej cenie oscylującej w granicach 220 zł jest to doskonały wybór dla tych, którzy pragną spojrzeć na swoją okolicę z góry w pełnym HD (mając oczywiście odpowiednią kamerę!). Za wszystkie mankamenty, które omówiłem wcześniej plus fakt, że silniki nie są najwyższej żywotności odejmuję Tarantuli X6 pół punktu i wciąż z czystym sercem ją polecam!

Ocena 4Śmigła.pl: 4.5 / 5 grade_1grade_1grade_1grade_1grade_1_2

Kup: YiZhan Tarantula X6 - Banggood
Kup: YiZhan Tarantula X6 - GearBest

Warto wiedzieć

Silniki, które zastosowano w Tarantuli nie cieszę się dobrą żywotnością według opinii wielu użytkowników. Na forach i w opiniach modelarzy pojawia się informacja o "docieraniu" jednostek napędowych. W przypadku quadrocoptera chodzi o to, żeby po naładowaniu baterii uruchomić go i dodać minimum gazu, aby zaczęły kręcić się śmigła, ale model nie uniósł się nad ziemię. W tym stanie należy pozwolić mu popracować parę minut, najlepiej do rozładowania baterii. Chodzi o to, żeby silniki najpierw popracowały pod małym obciążeniem, zanim zaczniemy modelem latać. Według informacji z sieci może to wydłużyć żywotność napędu i jest to sposób stosowany również przez modelarzy w przypadku aut RC z silnikami szczotkowymi. W sieci można znaleźć opracowania pod hasłem "brushed motor break-in procedure".

Kalibrację akcelerometru przeprowadza się przestawiając kopter w tryb lotu 100% (lewy-górny przycisk zmiany tempa lotu, 100% sygnalizują trzy piknięcia) a następnie pociągnięcie obu manipulatorów w lewy-dolny róg.

Jeżeli zasięg oryginalnej aparatury wciąż Was nie zadowala do relatywnie łatwo można wylutować oryginalną antenę, a na jej miejsce zamocować gniazdo np. typu RP-SMA i do niego przykręcić antenę o większej kierunkowości i wzmocnieniu np. 5dBi. Tutaj znajduje się odnośnik do filmu, który pokazuje jak to zrobić: https://www.youtube.com/watch?v=-ITiOsr2ufM

Wykryłem z moim modelu jeden defekt. Mianowicie, jedna z przednich diod się nie świeciła. Krótki test woltomierzem i zapasową diodą pokazał, że z jakiegoś powodu na jednej parze pól lutowniczych nie jest podawane napięcie. Z racji tego, że wszystkie diody są zasilane tak samo (i tak samo miarowo migają), wystarczy tą niedziałającą podłączyć do innej. Z racji tego, że połączenie jest równoległe, nieco większy prąd popłynie przez dany rezystor, ale ponadto nie powinno to mieć większego znaczenia. Postanowiłem więc przylutować przednią diodę do miejsca skąd wychodzą przewody od tej na przednim ramieniu. Operacja okazała się pełnym sukcesem.

Dla tych, którzy uważają, że Tarantula jest całkowicie bezpieczna, bo to w końcu zabawka. Oto zdjęcie, zaraz po wątpliwej przyjemności kontaktu z wirującymi śmigłami. Mam nadzieję, że da ono do myślenia osobom, które twierdzą, że kopter jest równie niegroźny, jak zdalnie sterowany samochód.